Komancze
Bawół był jedzeniem, które Komancze kochali bardziej niż ktokolwiek inny. Jedli steki gotowane na otwartym ogniu lub gotowane w miedzianych czajnikach. Mięso kroili cienko, suszyli, przechowywali na zimę i zabierali na długie podróże. Zjadły nerki i brzuch. Dzieci biegały do świeżo zabitego zwierzęcia, błagając o wątrobę i pęcherzyk żółciowy. Następnie spryskiwali słoną żółć z pęcherzyka żółciowego na wątrobę i zjadali ją na miejscu, ciepłą i kapiącą krwią. Gdyby zabita samica dawała mleko, Komancze kroiłyby do worka na wymiona i piły mleko zmieszane z ciepłą krwią. Jednym z największych przysmaków było ciepłe zsiadłe mleko z żołądka ssącego cielaka. Gdyby wojownicy byli na szlaku i brakowało im wody, mogliby pić ciepłą krew bawołów prosto z jego żył. Wnętrzności były czasami zjadane, pozbawione ich zawartości za pomocą dwóch palców. (Jeśli uciekający ścigający, komancz jechał na koniu, aż spadł, rozcinał go, usuwał jelita, owijał je wokół szyi i wsiadał na świeżego konia, zjadając później jego zawartość.) Pod nieobecność bawołów Komancze jadali wszystko, co było pod ręką: suche lądy, wrzucane na żywo do ognia, zjadane ze skorupy rogatą łyżką; wszelkiego rodzaju drobną zwierzynę, nawet konie, gdyby musiały, choć nie, jak Apacze, preferowały je. Nie jedli ryb ani ptaków, chyba że umierali z głodu. Nigdy nie jedli serca bawołów.
S. C. Gwynne, Empire of the Summer Moon, str. 48 (2010)