Recenzja: 'Doctor Who: Day of the Doctor’ Is a Fitting & Hugely Enjoyable 50th Anniversary Tribute

pisząc dla instytucji popkultury, takiej jak długogrający brytyjski serial science-fiction „Doktor Who”, na pewno odczuwasz pewien stopień presji. Pokolenie dzieci (w każdym wieku) wyrosło na serialu, jest teraz większy niż kiedykolwiek, z rosnącą publicznością w USA i zdolne do tworzenia Nagłówków w kraju i za granicą. Ale napisanie odcinka specjalnego z okazji 50. rocznicy serialu (co czyni go zdecydowanie najdłuższym serialem science fiction na świecie)—który byłby emitowany jednocześnie na całym świecie (w tym specjalne pokazy 3D w kinach), który zadowoliłby fanów zarówno nowych, jak i starych, casual i hardcore oraz który uzasadniałby Akry szumu, które doprowadziły do wczorajszego pokazu—wymaga jeszcze większej delikatności.

brawa dla Stevena Moffata. Pisarz, również odpowiedzialny-przynajmniej częściowo-za „Coupling”, „Sherlock” i „Przygody Tintina”, napisał niektóre z najbardziej cenionych odcinków serialu po jego odrodzeniu w 2005 roku, ale po przejęciu obowiązków pokazowych w 2009 roku, spotkał się z większą krytyką: serial był zbyt skomplikowany (czasami sprawiedliwy), zbyt mroczny (nie bardziej niż kiedykolwiek był), zbyt nierówny (poprawny, ale nie bardziej niż kiedykolwiek był) i zbyt seksistowski (tak, miejscami). Ale z 50th odcinek spektakularny, „Dzień Doktora,” on wybił go z parku z co może być najlepszy odcinek reżimu Moffat do tej pory, który służył jako bardzo dobre przypomnienie, dlaczego „Doktor Who” trwa pół wieku, i dlaczego jest prawdopodobne, aby trwać aż do końca czasu.

popularne na IndieWire

jeśli szukałeś serialu, który podniesie cię z zaskakującego, błotnistego zakończenia ostatniego sezonu, miałeś tylko trochę szczęścia; Ucieczka doktora i Clary z strumienia czasu, czy cokolwiek to było, nie jest tak bardzo wymazana, jak całkowicie zignorowana, a „Dzień Doktora „zamiast tego odbiera nieokreśloną ilość czasu później z przebiegłym hołdem dla początkowych obrazów pierwszego odcinka,” nieziemskie dziecko”, prowadząc do ponownego wprowadzenia towarzyszki Clary (Jenna Coleman), obecnie pracującej jako nauczycielka (w tej samej szkole Shoreditch, w której pracowali pierwsi towarzysze).

Clara zostaje wezwana przez jedenastego doktora (Matt Smith), który z kolei został wezwany przez Kate Stewart (Jemma Redgrave), córkę zmarłego brygadiera Ally, która ma dla niego zagadkę do rozwiązania na rozkaz królowej Elżbiety (Joanna Page)—elżbietańskiej, a nie obecnej. W tajnej galerii Galerii Narodowej zniknęły postacie w wielu obrazach Władcy Czasu.

tymczasem, w przeszłości, w samym środku wojny czasu, lekarz wojenny (John Hurt) ukradł broń Władcy Czasu o nazwie Moment, z zamiarem zniszczenia zarówno własnej rasy, jak i Daleków, zanim ich bitwy pochłoną cały wszechświat—akt, który nawiedzał doktora przez całą współczesną erę serialu. Ale Moment jest bronią z sumieniem, sumieniem, które przybiera postać jednorazowej towarzyszki Doktora Rose Tyler (Billie Piper). Sumienie ustawia przejścia w czasie, więc lekarz wojenny może zobaczyć ludzi, którymi stanie się po jego decyzji-nie tylko jedenasty ,ale także dziesiąty (David Tennant), który romansuje z Elżbietą I, próbując odkryć oszusta ze zmieniającej się rasy Zygonów.

Nawet jeśli tak, to i tak kręci się w głowie, w sposób, w jaki Moffat zaznaczał swój udział w serialu. Ale równowaga między zamieszaniem a popędem narracyjnym jest tutaj lepsza niż od jakiegoś czasu w serialu: zawiły „timey-wimey” spiskowanie (aby pożyczyć frazę, która postać Hurta zabawnie traktuje z taką pogardą) jest bardziej rygorystyczne i satysfakcjonujące, że minęło trochę czasu, z więcej niż jednym naprawdę sprytnym odwróceniem lub zwrotem, który przypomina najlepsze godziny pisarza, takie jak „Blink” lub „The Girl In the Fireplace.”

i chociaż wyjaśnienie, w jaki sposób otrzymujemy zwrotnicę, jest raczej mniej rygorystyczne, jest ogromna przyjemność z oglądania interakcji lekarzy. Tennant i Smith przez lata dawali fenomenalne występy, redefiniując postać od pokoleń, i to prawdziwa przyjemność, gdy grają ze sobą, nabijając się ze swoich tików i znaków towarowych, jednocześnie dzieląc się oczywistym szacunkiem dla siebie. I choć John Hurt jest w pewnej niekorzystnej sytuacji, jako późny dodatek do ciągłości wprowadzony dopiero w końcowych momentach poprzedniego odcinka, zawsze był idealnym wyborem: doprowadzenie poważnej powagi nienawiści do siebie do najciemniejszego wcielenia postaci, jaką kiedykolwiek widzieliśmy, ale uważanie, aby nie stłumić jego dowcipu i jego błysku. Sprytnie, serial zdaje sobie sprawę, że jego atutem jest umieszczenie ich trzech w tym samym pomieszczeniu w tym samym czasie tak często, jak to możliwe. To też nie jest niedoszacowanie wkładu Clary Colemana: lepiej niż jakakolwiek towarzyszka do tej pory, uchwyca, jak ważne jest dla postaci, aby mieć wkład od człowieka, robi to z ciepłem i siłą, która prawdopodobnie uczyni ją ulubieńcem fanów na wiele lat.

przygoda sama w sobie również zachowuje równowagę dla obchodów rocznicy między jednorazowymi porwaniami, żartami fanów i prawdziwie emocjonalnym składnikiem-Hurt przynosi prawdziwy ból i prawdziwe Katharsis do zakończenia, dopasowane starannie przez jego następców. Być może twierdzimy, że jako wybór złoczyńców, Zygony (widziane po raz pierwszy w restarcie) nie były najsilniejsze: jest głupota w ich wyglądzie podobnym do homara, który blednie trochę w porównaniu z największymi złoczyńcami i nie są one szczególnie dobrze dopracowane (chociaż zmiana kształtu prowadzi do sprytnej sceny negocjacji pokojowych, w której ludzie i Zygony nie są pewni, które są które). A serwis fanów czasami ryzykuje, że stanie się trochę za duży – jedna spóźniona Kamea nie ma sensu w wielkim schemacie rzeczy – ale znowu jest to wybaczalne, nawet konieczne, dla pamiątkowego odcinka takiego jak ten.

jako pierwsza przygoda Who, która zobaczyła wnętrze kin—nawet jeśli tylko na ograniczony czas—od czasu „Daleków – inwazji na Ziemię: 2150 A. D” Petera Cushinga w 1966 roku, udaje się również poczuć prawdziwie kinowy: reżyser Nick Hurran nadaje mu prawdziwy zakres nawet na to, co musi być na wpół ograniczony budżet, a 3D jest legalnie imponujący. Chociaż cięcie czasami pochyla się na niepewnej stronie (wydaje się, że musieli wybrać kilka skrótów, aby przerobić go na 80-minutowy czas trwania), jeśli już, daje smak zabawy prawdziwym filmem „Doctor Who”.

oczywiście są nitki. Czuje się szczególnie utrudniony przez niechęć Christophera Ecclestona do powrotu, który musi być przepracowany w sporadyczny sposób. I co jakiś czas-pierwsze sceny, gdy Tardis leci nad Londynem w szczególności-czuję się, jakby przechodził przez stary Grunt. Ale też trudno wyobrazić sobie odcinek rocznicowy bardziej satysfakcjonujący niż ten.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.